25.8.20

01

Kartkowałam leniwie swoje notatki z numerologii trucizn. Nie przyglądałam się im dokładnie, ślizgałam wzrokiem po zapisanych niezgrabnym pismem stronach — i tak wiedziałam, co na nich jest. Byłam dobrze przygotowana do tego egzaminu. Nawet do większości.

Znad notatnika mogłam spokojnie obserwować resztę grupy. Teraz, na trzecim roku, z blisko sześćdziesięcioosobowej grupy, została nas tylko piętnastka. Po tej sesji wyleci pewnie jedna trzecia. Odłożyłam zeszyt na parapet, na którym siedziałam i oparłam się plecami o nagrzaną słońcem szybę. Ciekawe, kto odpadnie tym razem, pomyślałam i uśmiechnęłam się. Dość lekceważąco, przyznaję.

Wszyscy pozostali byli zestresowani. Nerwowo doczytywali podręczniki, przeglądali tabele numerologiczne, próbowali zapamiętać jak najwięcej danych, które mogłyby okazać się przydatne. W większości przypadków — bezskutecznie.

— Czy pamięta ktoś wartość numerologiczną trzeciego typu dla składników pochodzenia zwierzęcego, które pozyskano podczas nowiu? — zapytała Carrara, rzuciwszy ze złością podręcznikiem w ścianę. Po korytarzu poniósł się dziwny pomruk niesprecyzowanych odpowiedzi. Amatorzy.

— Czterdzieści dwa dla zwierząt niemagicznych, dla magicznych czterdzieści dwa plus wartość pierwszego typu dla danego gatunku. Akromantula ma pięćdziesiąt sześć. Składniki z akromantuli często pobiera się w trakcie nowiu — odpowiedziałam nieco znużonym głosem. Ile można robić za numerologiczną encyklopedię?

Brak znajomości wartości trzeciego typu nie przekreślał możliwości uzyskania wysokiego wyniku na tym egzaminie, dlatego mało kto się nimi przejmował, bo po co. Numerologia trucizn uchodziła za największą kobyłę na trzecim roku i najgorszą część egzaminu abiturienckiego. Jeżeli ktoś miał się na czymś wyłożyć, wykładał się właśnie na tym. Przedmiot był trudny, wymagał ogromnej sprawności obliczeniowej i sporej pamięci do liczb. Egzamin był długi i stresujący, a w tym roku otwierał sesję egzaminacyjną trzeciorocznych. Sądziłam, że wszyscy poza mną chcą tylko uciułać trzydzieści procent.

Carrara nawet nieco mi zaimponowała. Ale tylko trochę.

Zeskoczyłam z parapetu, bo zrobiło mi się za gorąco. Głupia szyba. Złapałam zeszyt z notatkami, którym zamierzałam zacząć się wachlować, ale w tej chwili usłyszałam energiczny stukot obcasów. Odwróciłam się w stronę głębi korytarza.

Nadchodziła nim Mistrzyni Kord wraz z członkinią Gildii Magii Umysłu. Szybkim krokiem pokonała odległość dzielącą ją od nas, po czym dość bezwzględnie zlustrowała wszystkich.

— Czy starszy adept Reinhardt Dreschner zamierza przystąpić do…? — Nim zdążyła dokończyć pytanie, Dreschner wbiegł na korytarz. Zasapany, w mokrych włosach i nie do końca zapiętej koszuli.

Wywróciłam oczyma. On po prostu zawsze musiał być na styk.

Mistrzyni Kord zmierzyła niemal spóźnionego Dreschnera chłodnym spojrzeniem, chłodniejszym niż to, którym obdarzyła resztę z nas.

— Przepraszam — wymamrotał Reinhardt, pospiesznie zapinając ostatni guzik.

Mistrzyni mu nie odpowiedziała. Podeszła do drzwi auli, które otworzyła złotym kluczykiem. Wyglądał dość niepozornie przy ogromnych, dębowych wrotach, pamiętających zapewne pierwsze bunty goblinów, ale to użycie tego klucza informowało pomieszczenie, że zostanie użyte do celów egzaminacyjnych. Gwarantowało to uruchomienie zaklęć dźwiękoszczelnych, uniemożliwiało wejście do sali osobom nieuwzględnionym w zaklęciu naniesionym na klucz i usprawniało magicznie cyrkulację powietrza. Piękna rzecz, misterna robota Mistrzów Zaklęć. Zawsze mnie to fascynowało, za każdym razem.

Albo po prostu świrowałam przed egzaminami, też możliwe.

— Zapraszam państwa na egzamin — powiedziała Mistrzyni, po czym weszła do sali.

Rozsiedliśmy się w ławkach, w pięciu rzędach po trzy stanowiska. O marmurową posadzkę nerwowo zaszurały krzesła. Usiadłszy, zorientowałam się, że zajęłam miejsce tuż naprzeciwko dziewczyny z Gildii Magii Umysłu. Wyglądała na bardzo młodą, ale, skoro dopuścili ją do pilnowania studentów podczas sesji, musiała mieć co najmniej rangę starszej czeladniczki, czyli być na piątym roku. Chociaż równie dobrze mogła mieć tytuł mistrzowski od stu lat, a nas nęcić iluzją. Gdyby przyszła w galowym uniformie, łatwo byłoby odgadnąć jej stopień. Niestety, ubrała się w standardowy strój, po którego kroju jej stanowisko było jasne tylko dla innych członków Gildii Magii Umysłu.

— Egzamin, który zaraz państwo rozpoczną, jest rozpisany na sto punktów możliwych do zdobycia, co stanowi jedną piątą punktów możliwych do zdobycia podczas tej sesji. Do jej zaliczenia potrzebują państwo dwustu dwudziestu punktów. Egzamin trwa trzysta sześćdziesiąt minut i zawiera jedno zadanie z numerologii trucizn. Mogą państwo używać jedynie pióra. Próba dopuszczenia się jakiejkolwiek formy oszustwa karana jest bezwzględnym wydaleniem z Gildii Alchemii i Eliksirowarstwa. Konieczność opuszczenia sali z powodów fizjologicznych lub z powodu złego samopoczucia należy zgłosić poprzez podniesienie ręki. Czy wszystko jest zrozumiałe?

— Tak, Mistrzyni — odparło chórem kilka osób.

Nalałam sobie wodę do szklanki. Egzaminy sesyjne były długie, dlatego zapewniano nam jedzenie i picie w czasie ich trwania. Obok każdego z nas stał talerz z kanapkami i drugi, z ciasteczkami, a także dzbanek pełen wody. Po trzech godzinach powinna pojawić się też herbata i czekałam na to niecierpliwie. Mogliby ją podawać od razu.

Mistrzyni Kord rozdała arkusze. Każdy dostał do rozpracowania inną truciznę, ale sposób pracy zawsze jest taki sam. Rozpisać podstawowy przepis. Podać wartości numerologiczne pierwszego typu dla wszystkich składników.  Dokonać analizy numerologicznej przepisu, zwracając uwagę na liczbę i kierunek obrotów, ochładzanie czy ogrzewanie eliksiru i tym podobne. Jeśli zrobi się to poprawnie z większością składników, można uzyskać upragnione przez większość trzydzieści punktów. Później trzeba sporządzić wykres numerologiczny, uwzględniając czynniki dodatkowe, które mają największy wpływ na eliksir, takie jak materiał, z którego wykonano kociołek czy faza księżyca, podczas której się go przygotowuje albo temperaturę warzenia — i za ten wykres, jeśli sporządzi się go poprawnie, można już dostać połowę punktów. Dopiero później zaczyna się prawdziwa zabawa.

Aby móc zawalczyć o lepszy wynik, należy nanieść niepewności na konkretne punkty wykresu. Trzeba je znaleźć, dokonując analizy numerologicznej składników pod kątem ich wartości numerologicznej drugiego typu. Niepewności należało obliczyć, dokonując analizy numerologicznej składników pod kątem ich wartości numerologicznej trzeciego typu. Mówiąc krótko — dużo pracy, mało czasu.

Zaczęłam pisać. Eliksir Mortenegi powstał na przełomie XIV i XV wieku jako majstersztyk rzeczonego Mortenegi. W tym czasie czarodzieje czuli niezrozumiałą współcześnie chęć do wynajdywania najpaskudniejszych klątw i trucizn, panowała też pewna moda na użycie jak najohydniejszych składników. Właściwie było to całkiem interesujące, przynajmniej dla mnie. Mikstura miała długą listę obrzydliwych składników i jeszcze dłuższą listę obrzydliwych skutków, od gnicia narządów wewnętrznych począwszy, skończywszy na zgniciu duszy, dosłownie. W końcu skądś wzięli się przecież dementorzy, prawda? Oczywiście skutki działania zależały od dawki.

Cztery odnóża pająka, szesnaście. Para oczu nietoperza, dwadzieścia jeden. Osiem kruczych żeber, dwadzieścia sześć. Zamieszać pięć razy w prawo…

Napisanie całego przepisu wraz z podaniem wartości numerologicznych składników zajęło mi cenne piętnaście minut, w czasie których zdążyłam zjeść dwa ciasteczka. Numerologia zawsze rozbudzała we mnie ogromną potrzebę cukru. No i naprawdę mogliby od razu podawać herbatę.

Analiza numerologiczna eliksiru Mortenegi nie była szczególnie skomplikowana, nie na początku. Wartości pierwszego typu wszystkich składników na każdym etapie warzenia układały się w ciąg arytmetyczny, a jego różnica odpowiadała liczbie obrotów podczas mieszania na zakończenie każdej fazy. Dzięki takiemu doborowi liczb podstawowe funkcje numerologiczne miały stosunkowo proste wzory, z których łatwo można było obliczyć pochodne. Ich miejsca zerowe były współrzędnymi x dla ekstremów lokalnych wykresu całego eliksiru. Proste.

Gorzej było ze współrzędnymi y. Do ich wyliczenia trzeba było użyć numerologii w mugolskim znaczeniu. Każdej literze składnika przypisywano jednocyfrową liczbę, liczby te następnie sumowano — co ciekawe, tylko raz. Czarodzieje, w przeciwieństwie do mugoli, znali prawdziwą moc liczb i wiedzieli, że nie ogranicza się ona tylko do tych, które można zapisać za pomocą jednej cyfry. Uzyskaną sumę należało podzielić przez liczbę, która odpowiadała kolejności dodania danego składnika. To znaczy dla pierwszego składnika przez jeden, dla drugiego — dwa, dla piątego…

— Minęło półtorej godziny. Do końca egzaminu zostało dwieście siedemdziesiąt minut — oznajmiła Mistrzyni Kord.

Zamrugałam, wyrwana nagle z numerologicznego transu. Straciłam poczucie czasu. Odłożyłam pióro, potarłam palcami o skronie i zauważyłam, że zdążyłam już zjeść połowę ciasteczek. Nawet nie wiedziałam kiedy. Po prostu super.

Spojrzałam na swoje obliczenia. Poszło mi w sumie całkiem szybko, brakowało tylko kilku ostatnich wartości dla funkcji eliksiru. Wzięłam głęboki oddech — musiałam się zastanowić, czy wolę skończyć tę część pracy, zanim zjem kanapki, czy jednak głód tylko rozdrażni mnie, gdy będę walczyła z obliczeniami. No dobrze, udawałam sama przed sobą, że muszę się zastanowić. Decyzja była prosta.

Wzięła kanapkę i zaczęłam ją spokojnie jeść. Siedziałam w pierwszym rzędzie, nie mogłam więc przyjrzeć się całej grupie, rzuciłam tylko okiem na osoby, które miałam po bokach. Carrara, siedząca po lewej, wyglądała dość spokojnie i dość wolno, ze skupieniem zapisywała kolejne linijki obliczeń. Po prawej siedział Reinhardt, spieszył się, jak zwykle zresztą. Nic ciekawego.

Członkini Gildii Magii Umysłu siedziała niewzruszenie, patrzyła w nieokreślony punkt w przestrzeni, a jej twarz nie wyrażała nic. Wcześniej często zastanawiałam się, czy to zgłębianie tajemnic oklumencji na mistrzowskim poziomie było przyczyną permanentnie kamiennego wyrazu Mistrzów Umysłu, czy jednak było to całkowicie świadome zagranie. A może powody były zupełnie inne? Każda Gildia wyrabiała w studentach pewne nawyki, zwykle bardzo przydatne.

Skończyłam jeść kanapkę i zawahałam się, czy sięgać po kolejną. Wolałabym nie zjeść reszty moich ciasteczek, zanim nie przyniosą herbaty, ale nie miałam też zbytniej ochoty na kanapki. Westchnęłam, otrzepałam blat z okruszków i wróciłam do wykresu. Kiedy podano herbatę, w ogóle straciłam kontakt z rzeczywistością.

— Do końca egzaminu zostało piętnaście minut — oznajmiła Mistrzyni Kord, ponownie wyrywając mnie z zadumy. Byłam w połowie obliczania niepewności. Nie miałam szans, by to dokończyć, co niespecjalnie mnie zdziwiło. Nie słyszałam, by w czasie ostatnich dwustu lat jakikolwiek student uzyskał więcej niż osiemdziesiąt punktów z numerologii trucizn, chociaż skrycie liczyłam, że uda mi się pobić ten rekord. Westchnęłam. To było nierealne.

Udało mi się doliczyć jeszcze jedną niepewność, gdy w auli znikąd rozległ się cichy gong, a później arkusz wyfrunął spod mojego pióra i opadł na biurko Mistrzyni. Drzwi otworzyły się z dziwnym, metalicznym zgrzytem.

— Egzamin dobiegł końca. Wyniki będziecie mogli państwo odebrać w moim gabinecie po egzaminie z numerologii eliksirów leczniczych, w tę środę. Dziękuję państwu, to wszystko.

Porwałam ostatnie ciasteczko, jakie mi zostało i zasunęłam krzesło. Przez drzwi przepchnęliśmy się praktycznie wszyscy naraz. Od razu po wyjściu zrobiło się głośno.

— Żeby tylko mieć te trzydzieści punktów...

— Eliksir Czarnego Serca! Ze wszystkiego, co mogli mi dać!

— Chyba zaczynam się pakować...

Nagle ktoś złapał mnie za ramiona. Wzdrygnęłam się i obróciłam gwałtownie, chociaż wiedziałam, kogo za sobą zastanę. Tylko jedna osoba w tym gronie byłaby w stanie zrobić coś takiego.

— Opanuj się, Dreschner — warknęłam, strząsając z siebie jego dłonie. Doszłam do parapetu, na którym zostawiłam swoje rzeczy, kiedy pozostali przeszukiwali plątaninę toreb, plecaków i notatników na podłodze. Trzecia sesja, ten sam problem.

No dobra, może nie aż taki znowu duży problem. Nie jest trudno znaleźć coś w kupie rzeczy trzynaściorga osób, na pierwszym roku było o wiele gorzej.

— Jak ci poszło, Adebayo? — spytał Reinhardt, kiedy zarzucałam torbę na ramię. — Będzie rekord?

Skrzywiłam się.

— Nie sądzę — odparłam — ale sześćdziesiąt punktów skoszę na pewno.

Kilka stojących najbliżej nas osób spojrzało na mnie, jak gdybym była wężem morskim.

— No co? — Chciałam powiedzieć, że przecież egzamin nie był taki trudny, ale ugryzłam się w język. Tyle tylko, że naprawdę nie był, był dokładnie taki sam jak co roku i na tym samym polegał. — Carrara, a tobie jak poszło? — spytałam, żeby odwrócić od siebie uwagę.

— Chyba całkiem nieźle, tak sądzę — odpowiedziała. Wyglądała na zszokowaną, że się do niej odzywam. No dobrze, jakoś niespecjalnie przepadam za ludźmi, ale czasem zdarzy mi się z kimś porozmawiać!

— Idziemy na obiad? — spytał Dreschner i wszyscy ochoczo podeszliśmy do tego pomysłu.

Minęła piąta i na stołówce nie było wielu osób. Zaczął się wieczorny blok zajęć, a część Mistrzów z pewnością wróciła już do domu. Na szczęście nie brakowało ani jedzenia, ani herbaty.

Gdy większość moich kolegów z roku rzuciła się na obiad, ja podeszłam do kącika herbacianego. Znalazłam swoją ulubioną herbatę jaśminową, wsypałam do zaparzacza, a do filiżanki nalałam wrzątku. Wybrałam najbliższy stolik.

Dosiadł się do mnie Dreschner.

— Nic nie jesz? — zdziwił się.

— Nie zamierzam się przepychać do stołu — prychnęłam. Spojrzałam na herbatę, niestety nie była jeszcze gotowa. Zrezygnowana przeniosłam wzrok na stoły z jedzeniem, powoli się przy nich luzowało.

— Reini, tu jesteś! — wykrzyknęła Dirkinsen, z hukiem kładąc na stole tacę ze swoim obiadem. Dreschnera byłam jeszcze w stanie znosić, ale obiad w towarzystwie jego rozklekotanej kumpeli był już ponad moje siły. Zręcznie złapałam filiżankę z herbatą i ruszyłam w stronę jedzenia. Szybko zlokalizowałam ogromną miskę krewetek w tempurze i nastrój od razu mi się poprawił.

Usiadłam przy pierwszym wolnym stoliku, z torby wyciągnęłam notatki z chemii i zaczęłam przeglądać je, jedząc. Egzamin z tego przedmiotu miał się odbyć dopiero za dwa tygodnie, na koniec sesji, ale był to jedyny test w tym roku, który nie dotyczył w żaden sposób numerologii. Trochę mnie to przerażało. No dobrze, panikowałam. Cały trzeci rok składał się z dwóch rzeczy: z numerologii i chemii. Postawiłam na to pierwsze, ze szczególnym naciskiem na numerologię trucizn i miałam nadzieję, że była to dobra decyzja.

— Adebayo, czemu mi uciekłaś? — Usłyszałam za sobą głos Dreschnera i mimowolnie się zjeżyłam. Reinhardt zaczął kręcić się wokół mnie jakiś tydzień temu, ale dzisiaj miałam wrażenie, że wręcz się do mnie przyssał.

Na szczęście Dirkinsen już sobie poszła.

— Czego chcesz? — spytałam.

— Nie jesteś dzisiaj w humorze, co? — Wywróciłam oczami.

— Próbuję się uczyć, Dreschner. Jeśli nie zauważyłeś, mamy sesję. CZELADNICZĄ, Dreschner. Nie zamierzam zdobyć kolejnego tytułu, ślizgając się przez egzaminy.

— No, ja w zasadzie w tej sprawie — przyznał. — Znaczy, chciałem spytać, czy mi nie pomożesz z numerologią alchemii.

— Z alchemii najlepszy jest Borisow.

— Ale z numerologii ty.

Westchnęłam. Wzięłam do rąk ostatnią krewetkę i zaczęłam mieszać nią sos orzechowy. Schlebiało mi, że Dreschner uważa mnie za najlepszą, ale egzamin, o którym mówił, miał odbyć się już za półtora tygodnia. Nie byłam pewna, czy chciałabym marnować czas na naukę kogoś innego, kiedy sama powinnam skupić się na powtórkach.

— No weź, nie daj się prosić! Dam ci swoje notatki z organicznej — obiecał.

Dreschner był bogiem chemii.

— Zgoda.
***

Swojej decyzji pożałowałam niemal natychmiast, ale było już za późno. Dałam słowo, a słowo pirata… No, powiedzmy po prostu, że byłam honorowa. Umówiłam się z Dreschnerem, że zaczniemy się spotykać po egzaminie z numerologii eliksirów leczniczych, bo miał być już za dwa dni. Numerologia eliksirów ogólnych, z której egzamin wypadał jeszcze przed tym z alchemii, nie budziła w nikim żadnych emocji, dlatego nim się nie przejmowaliśmy. Powszechnie uznawano, że to najprostszy przedmiot na trzecim roku. Miałam nadzieję, że egzamin też będzie łatwy.

W środę od rana miałam ściśnięty żołądek i nie potrafiłam zrozumieć dlaczego. Powinnam być pewna swojej wiedzy i umiejętności, numerologia nigdy nie sprawiała mi problemów, a najtrudniejsze i tak było już za mną. Numerologia eliksirów leczniczych nie różniła się wiele od numerologii trucizn i nie mogłam pojąć, dlaczego ludzie mają ogromne problemy z tą drugą dziedziną, gdy z pierwszą sobie radzą, przynajmniej jako-tako. No dobrze, rachunki w eliksirach leczniczych były zdecydowanie prostsze.

Aby eliksir mógł uzyskać miano eliksiru leczniczego w kontekście numerologicznym, wartości numerologiczne składników na każdym etapie warzenia musiały tworzyć ciąg geometryczny o ilorazie odpowiadającym liczbie obrotów po zakończeniu danej części, dlatego funkcje składników przyjmowały o wiele mniej skomplikowane wzory. Współrzędne x wykresu obliczało się tak jak współrzędne y w truciznach, a y tak jak współrzędne x w truciznach. Dalsza praca wyglądała tak samo.

Podobno jakoś w XVIII wieku jeden z adeptów pomylił się i na numerologii trucizn obliczał współrzędne, jak gdyby chodziło o eliksir leczniczy, a na numerologii eliksirów leczniczych, jak gdyby chodziło o truciznę. Ciekawe, czy kiedykolwiek to sobie wybaczył.

Dopóki nie uzyska się tytułu czeladnika, każda niezdana sesja eliminuje studenta z Gildii. Później można zostać, próbować dalej zdać egzamin — chociaż każde kolejne podejście ma coraz surowsze zasady oceniania — albo zostać pomocnikiem Mistrza. Nie chciałabym tak skończyć, nigdy, ale niektórzy nawet jakoś odnajdywali się w roli przynieś-podaj-pozamiataj. Mogli nawet prowadzić niektóre zajęcia na pierwszym roku, na przykład z materiałoznawstwa kociołków albo zarządzania składnikami eliksirycznymi.

Na wspomnienie pierwszego roku mimowolnie się skrzywiłam.

Egzamin, jak podejrzewałam, okazał się łatwy. Musiałam opracować wykres numerologiczny eliksiru Flashlighta, znanego szerzej pod potoczną nazwą Eliksiru Feniksa. Była to potężna mikstura, bardzo pożądana przez wilkołaki od początku XIV wieku, kiedy ją wynaleziono, aż do opracowania Magicznej Konwencji Praw Ludzi, Istot i Zwierząt w 1692 roku. Eliksir pozwalał odwrócić skutki klątwy Lupus Argocci, najniebezpieczniejszego zaklęcia przeciw wilkołakom, ale też bardzo szkodliwego dla ludzi. Przez pierwszych kilkanaście minut z trafionym nie działo się nic — wydawać by się mogło, że to tylko zwykłe zaklęcie tnące. Nic bardziej mylnego; po upływie kwadransa zaklęcie aktywowało się, transmutując atomy żelaza w hemoglobinie w srebro. Na uratowanie wilkołaka pod postacią ludzką miało się około godziny, pod zwierzęcą — jakieś pół. Okropieństwo. Na szczęście Konwencja wpisała to zaklęcie na Listę Klątw Niegodziwych, wprowadzając całkowity numerologiczny monitoring jej użycia. Z czasem o klątwie zapomniano, bardzo dobrze. Eliksir Flashlighta nie stał się oczywiście bezużyteczny, leczył wiele innych ciężkich schorzeń, niemniej jednak to z tego był najbardziej znany.

Opracowanie go nie było trudne, udało mi się nawet skończyć pracę trzy minuty przed czasem. Chyba nawet nie miałam wielu błędów obliczeniowych.

Byłam głodna, ale w przeciwieństwie do większości innych studentów wolałam najpierw poznać wyniki z numerologii trucizn u Mistrzyni Kord. Poza mną tylko Carrara i Borisow mieli w ten sposób poukładane priorytety.

Szliśmy w milczeniu. Gabinet Mistrzyni znajdował się w odległym od auli skrzydle Gildii, ale cisza w drodze nam nie przeszkadzała. Ja niezbyt przepadałam za ludźmi, a Borisow, z tego, co zdążyłam zaobserwować przez te trzy lata, też niewiele się odzywał. Carrara po prostu się dostosowała.

— Panie przodem — mruknął, gdy dotarliśmy do celu, dłonią wskazując na drzwi do gabinetu. Opatrzone były złotą tabliczką ze słowami „Mistrzyni Anastazja Kordenęcka”. Nikt nie potrafił wymówić tego nazwiska.

Spojrzałam na Carrarę, ale ta raczej nie paliła się do tego, by iść na pierwszy ogień. Wzruszyłam ramionami, zapukałam do gabinetu i, usłyszawszy zaproszenie, weszłam.

Na zdjęciu jest tort urodzinowy Harry’ego Pottera z filmu „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”. Z napisu „Happee Birthdae Harry” usunięto imię, a wpisano „Atria Adara”, nick autorki bloga.
Nie ma wcięć akapitowych, a przerwy między akapitami są duże, wiem! Zapomniałam, że tego nie zrobiłam. Poprawię to, jak znajdę chwilę.
Krótki przewodnik po blogu: na początek polecam zakładkę O opowiadaniu lub 00. Zamiast prologu — albo oba te miejsca, bo piszę tam podobne rzeczy, ale chyba jednak nie wszystko się dubluje. Dopełnienie tego możecie na razie znaleźć na podstronie Autorka, ale podejrzewam, że jeszcze tam dopiszę rzeczy. Myk dla wszystkich wścibskich ludzi! Nie dubluję tam tekstu z podstrony Autorka z drugiego bloga. Zachęcam do przejrzenia Encyklopedii, chociaż na razie są tam trzy hasła, a jedno (numerologia) jest niedokończone. Będą aktualizacje, keep calm. A, zakładka Spam będzie się przemieniać powoli w Linki & spam! Pytanko: chcecie zakładkę Bohaterowie? Moja droga Morrigan stwierdziła, że koniecznie będzie potrzebowała przy tym opku rozpiski postaci. Ktoś coś?
Miłej... A nie, jak jesteście tutaj, to już raczej przeczytaliście. Ekhm, miłego dnia!
Atria Adara

19.7.20

00. Zamiast prologu

Zastanawiało Cię kiedyś, dlaczego Severus Snape nazywany jest Mistrzem Eliksirów, ale nikogo w Hogwarcie nie nazywa się Mistrzem Transmutacji? Ja nigdy nie zwróciłam na to uwagi, dopóki nie przeczytałam dość znanego Sevmione mrocznej88, Szach mat!, czyli HG&SS bez cukru. Spodobało mi się jej wyjaśnienie, ale nie było dla mnie wystarczające. Minęły lata, a w mojej głowie zrodziła się myśl o Gildiach, elitarnych stowarzyszeniach zgłębiających tajniki magicznych dziedzin. Miejscach, w których można zdobyć tytuł Mistrza. Pomysł ten zaczął przybierać pewnych kształtów — tak mi się wydaje — na lekcji rozszerzonej chemii. A dużo inspiracji dała mi też rozszerzona matematyka.

Opowiadanie zaczęłam pisać przed trzecią klasą liceum, w wakacje, ale cierpiałam wtedy na permanentny brak chęci i zaangażowania w pisanie, które kiedyś było moją wielką pasją. Nie mniej jednak pomysł ostał się w mojej głowie, wyewoluował trochę, a kiedy zaczęła się koronasytuacja i zaczęłam mieć czas, kiedy postanowiłam wrócić do pisania Wśród wilków, kiedy w mojej głowie odżyły inne stare pomysły i pojawiło się mnóstwo nowych... No stało się! Stało się to, co stać się musiało.

(Teraz w kolejce na rozpoczęcie czeka jeszcze tylko dziewięć innych pomysłów na fanfiction i cztery pomysły na prace całkowicie autorskie.)

Miło mi powitać was na blogu Przepis na Mistrza, na którym zamierzam publikować opowiadanie pod tym samym tytułem. Opowiada ono o młodej, ambitnej czarownicy, Claire Adebayo, która zamierza zdobyć tytuł Mistrzyni Eliksirów. Według planów opko to ma być moim sposobem na wyrzucenie z siebie wszystkich żalów związanych z moją dotychczasową edukacją, a prawdopodobnie będzie też moim sposobem na wyżycie się z żalów bardziej aktualnych, gdy pójdę na studia. Nie będzie to porywająca historia pełna zwrotów akcji, intryg i tajemnic. To opowieść o edukacji i ludziach, ale mam nadzieję, że i ona znajdzie swoich odbiorców.

Enjoy!
Atria Adara